sobota, 12 sierpnia 2017

97% klimatologów musi się mylić. Psychologia negacjonizmu klimatycznego

Artykuł ukazał się pierwotnie w Miesięczniku Dzikie Życie nr 11(269)/2016, zostały do niego wprowadzone drobne poprawki.

Jestem częstym gościem na konwentach fantastyki i festiwalach nauki. Na ubiegłorocznym Polconie prowadziłem prelekcję pod tytułem „Nie daj się pseudonauce”. Opowiadałem m.in. o tym, jak odkrycia naukowe są zniekształcane, wyolbrzymiane lub wręcz zmyślane w przekazie medialnym. Przykładem może być rzekomy brak konsensusu w sprawie ludzkiego wpływu na zmiany klimatu. Wspomniałem o analizie J. Cooka, który wykazał, że w wypadku 97% artykułów naukowych poruszających kwestię przyczyn zmian klimatu mowa jest o działalności człowieka (antropogeniczne globalne ocieplenie – AGO). Co więcej, przekonanie to idzie w parze z osiągnięciami danego naukowca. Innymi słowy, badacz za pomocą konkretnych liczb udowodnił, że wśród klimatologów nie ma wątpliwości co do tego, że to ludzie są winni globalnego ocieplenia. Chwilę później usłyszałem komentarz z sali, w którym słuchaczka zasugerowała, że sprawa globalnego ocieplenia nie jest taka prosta jak się wszystkim wydaje i nie ma pewności, czy to my za nie odpowiadamy, zaś klimat zmienia się od zawsze.

Graffiti przypisywane Banksy'emu. Grafika na licencji CC BY 2.0, Matt Brown, za Wikipedią


Doświadczenie to zostawiło we mnie pewne poczucie porażki. Poza tym, z racji wykształcenia psychologicznego, zacząłem zastanawiać się nad tym, co sprawia, że tak łatwo o poczucie, iż wiemy o klimatologii więcej niż eksperci. Psychologia zna kilka mechanizmów, które mogą odpowiadać za przekonania negacjonistyczne, nie tylko w zakresie zmian klimatu. Pominę tutaj zorganizowany negacjonizm klimatyczny, opisany przez Marcina Popkiewicza w „Dzikim Życiu” nr 3/2016, czyli instytucje zawodowo zajmujące się podważaniem naukowego konsensusu w sprawie AGO. Nietrudno tutaj o wyjaśnienie. Często stanowią one część tzw. przemysłu sfabrykowanych wątpliwości, czyli działają na zlecenie osób i instytucji, w interesie których leży dalsze spalanie paliw kopalnych. W tekście mowa będzie o mechanizmach, które sprawiają, że my sami możemy pewnego dnia stać się negacjonistami.

Wierzyć czy nie? 


Wyniki sondaży polskiej opinii publicznej mogą wydawać się pozornie uspokajające. W 2014 r. z teorią AGO zgadzało się 68% Polaków i Polek, zaś przeciwnych było tylko 22%. Nie powinniśmy jednak przywiązywać do nich aż tak dużej wagi. Największe znaczenie dla nas powinny mieć przekonania obywateli krajów, które w największym stopniu przyczyniają się do nadciągającej katastrofy. A te, jak się przerażająco składa, są ujemnie skorelowane z emisją CO2 do atmosfery. Im więcej dany kraj emituje dwutlenku węgla, tym mniej opinia publiczna przejęta jest skutkami takiej działalności. Nie powinno dziwić, że zagrożenia wynikające z globalnego ocieplenia oczywiste są najbardziej dla mieszkańców Afryki, Ameryki Łacińskiej, Indii i krajów Azji Południowo-Wschodniej. Państwa te doświadczają ich bowiem na co dzień. Groteskowego wydźwięku dodaje sprawie fakt, iż w badaniach populacji amerykańskiej odsetek osób uznających AGO rośnie wraz ze słupkiem rtęci w porze letniej, a maleje w porze zimowej. Wygląda na to, że formułując swoją opinię o zmianach klimatu niekoniecznie kierujemy się względami merytorycznymi.

W głowie się nie mieści


Częścią wyjaśnienia może być oczywiście abstrakcyjna natura zagrożenia ze strony globalnego ocieplenia. Dwutlenek węgla jest gazem niewidzialnym (a poza tym jest czymś naturalnym lub, idąc w ślady wywodów ministra Szyszki, gazem życia), a ekstremalne zjawiska pogodowe dopiero zaczynają być kojarzone ze zmianami klimatycznymi. To zbyt ogólnikowe, by dało się tym kogoś przestraszyć. Trzeba pamiętać, że mózg ludzki nie jest narzędziem do poznawania prawdy o świecie. Ten pożyteczny narząd stanowi produkt doboru naturalnego i został za pomocą tego ślepego zegarmistrza (by posłużyć się metaforą autorstwa Richarda Dawkinsa) zoptymalizowany do realizacji określonych zadań mających zapewnić nam przekazanie genów kolejnemu potomstwu. Tym samym, na ogół zajmuje go raczej wąski wycinek rzeczywistości, związany z naszym codziennym doświadczeniem. Szczególnie angażują go namacalne zagrożenia, zwłaszcza takie, które obecne były w życiu naszych przodków. Znacznie więcej ludzi ma arachnofobię niż boi się samochodów, mimo że te drugie zabijają obecnie dużo więcej ludzi. Fobie związane z lękiem przed wężami i przebywaniem w ciasnych pomieszczeniach są znacznie bardziej powszechne niż lęk przed paleniem papierosów. Boimy się ataków rekinów, mimo iż znacznie groźniejszymi zwierzętami są komary i krowy. Dobór naturalny nie miał możliwości przygotować nas na zagrożenia związane z gazami cieplarnianymi, a w naszej pamięci zostają raczej wydarzenia spektakularne (wypadek samochodowy) niż powszechne (zawał serca), co skutkuje błędnymi przekonaniami na temat powszechności przyczyn zgonów (w krajach rozwiniętych są to najczęściej choroby układu krwionośnego).

Wiem na temat zmian klimatu więcej niż prawie wszyscy eksperci 


Laicy negujący naukowy konsensus w zakresie globalnego ocieplenia mniej lub bardziej świadomie deklarują posiadanie większej wiedzy niż wiodący eksperci w tej dziedzinie. Wpisuje się to w ogólną ludzką skłonność do tego, żeby przeceniać nasze umiejętności i wiedzę. Zjawisko to, znane jako efekt Krugera-Dunninga, sprowadza się do tego, że osoby niekompetentne są zbyt niekompetentne, żeby móc dostrzec swoją niekompetencję. Innymi słowy, żeby trafnie ocenić swój poziom wiedzy lub umiejętności należy posiadać pewną wiedzę z danej dziedziny, dzięki czemu jesteśmy w stanie dostrzec własne ograniczenia. W pierwotnych badaniach tego zjawiska studenci, którzy uzyskali niskie wyniki w testach mierzących logiczne myślenie, umiejętności matematyczne i poczucie humoru, oceniali swoje kompetencje jako ponadprzeciętnie dobre. Osoby uzyskujące wysokie wyniki miały z kolei tendencję do niedoceniania swoich możliwości. Można przypuszczać, że przeciętny klimatyczny negacjonista wpada w pułapkę opisaną przez J. Krugera i D. Dunninga.

Prawda jest gdzieś indziej 


Negacjonizm klimatyczny można potraktować również jako swego rodzaju teorię spiskową. Szczególnie widać to w jego internetowym wydaniu: negacjonistyczni blogerzy nierzadko demaskują złowieszcze intencje naukowców i rządów propagujących „agendę globalnego ocieplenia”. Ma ona na celu, w zależności od wersji, ograniczenie swobód obywatelskich pod pretekstem dobra ogółu lub stanowi pretekst do wprowadzanie nowych podatków (to drugie zdanie podziela większość obywateli niemal wszystkich krajów badanych przez Ipsos w roku 2014). Amerykańscy psychologowie przyjrzeli się związkowi skłonności do negowania AGO i skłonności do teorii spiskowych. Badając internautów odwiedzających strony poświęcone klimatowi zaobserwowali, że ci respondenci, którzy deklarują niewiarę w AGO, częściej kwestionują naukowy konsensus również w innych dziedzinach, np. w kwestii bezpieczeństwa szczepionek czy związku AIDS z wirusem HIV. Innymi słowy, osoby skłonne do spiskowego myślenia o pracy naukowców miały tendencję również do podważania stanowiska klimatologów. Nie od dziś wiadomo, że teorie spiskowe występują stadami. Osoby przekonane, że informacje pojawiające się w głównym nurcie są fałszywe, będą kwestionować wszystko to, co w nim usłyszą.

Globalne ocieplenie oczyma teoretyków spiskowych. Grafika © David Dees, użycie niekomercyjne za zgodą autora


Warto zauważyć, że zwolennicy teorii spiskowych związanych z globalnym ociepleniem zdają się pomijać fakt, iż koncerny paliwowe mają oczywisty interes (choć dość krótkoterminowy) w podważaniu naukowego konsensusu w zakresie globalnego ocieplenia. Taka działalność rzecz jasna ma miejsce i nazywana jest lobbingiem (nie zaś spiskiem Big Oil). Wyjaśnieniem tego faktu może być kolejna interesującą zależność, którą znaleziono we wspomnianym badaniu. Globalne ocieplenie częściej negowały osoby deklarujące większe poparcie dla nieuregulowanego wolnego rynku (leseferyzmu). Walka z globalnym ociepleniem jest przez nich postrzegana jako zamach na wolności obywatelskie i swobodę prowadzenia działalności gospodarczej. Dotyczy to zwłaszcza konserwatywnych republikanów. Prawdopodobnie tym wytłumaczyć można fakt, iż 90% publikacji krytycznych wobec ochrony środowiska sponsorowanych jest przez konserwatywne think tanki. Wystarczy zresztą rzut oka na kandydatury w plebiscycie na „Klimatyczną Bzdurę Roku 2016”, by przekonać się, że w konkurencji tej przodują przedstawiciele prawej strony sceny politycznej.

Wszyscy (inni) ludzie to hipokryci 


Koniec świata miał nadejść 21 XII 1954 r. Tak przynajmniej uważali członkowie kultu UFO, których liderka, Dorothy Martin, utrzymywała, iż odbiera z kosmosu sygnały od wysoko rozwiniętych istot inteligentnych. W przededniu katastrofy członkowie ugrupowania zgromadzili się wokół swojej przywódczyni w oczekiwaniu na zabranie ich na pokład latającego spodka tuż przed godziną zero. Kiedy rzeczywistość negatywnie zweryfikowała ich przepowiednię (a możemy tak bezpiecznie założyć, nic bowiem nie wskazuje na to, żeby świat się skończył), infiltrujący grupę psychologowie zaobserwowali bardzo interesujące zjawisko. W zetknięciu z faktami przeczącymi przekonaniom grupy, jej członkowie nie tylko nie porzucili swoich wierzeń, ale i umocnili się w poczuciu własnej słuszności – uznali, że koniec świata nie nadszedł dzięki ich żarliwym staraniom. Ugrupowanie to działa zresztą po dziś dzień. Leon Festinger i jego współpracownicy opisali historię grupy w książce Gdy proroctwo zawodzi. Zaobserwowane przez siebie zjawisko nazwali dysonansem poznawczym.

Jego przykładów nie trzeba daleko szukać. Badania pokazują, że w porównaniu z resztą populacji, palacze papierosów postrzegają je jako mniej szkodliwe. Z kolei osoby jedzące mięso uważają zwierzęta za mniej zdolne do odczuwania niż wegetarianie. Kiedy w naszym umyśle pojawia się sprzeczność – na przykład pomiędzy wyznawanymi przez nas wartościami a nowymi faktami – towarzyszy jej nieprzyjemne doznanie. Radzimy sobie z nim na różne sposoby: przez zaprzeczanie (lato było tego roku deszczowe), dyskredytowanie źródła niewygodnej informacji (wyciekły e-maile, w których naukowcy opisują swoje oszustwa) czy umniejszanie jej znaczenia (mnie to już nie dosięgnie). Badania pokazują, że w wypadku szczególnie istotnych dla nas przekonań, np. dotyczących wartości, ideologii politycznych czy wierzeń religijnych, konfrontacja z argumentami strony przeciwnej jedynie umacnia nasze poglądy. Zwolennicy wielokrotnie zdyskredytowanej tezy o związku niektórych szczepionek z autyzmem jeszcze silniej sprzeciwiają się ich stosowaniu, jeśli zaprezentować im dowody świadczące o oszustwach rzekomego odkrywcy tego związku.

Swoje wiem! 


Z pomocą klimatycznym negacjonistom przychodzi błąd konfirmacji. Weryfikując wiedzę o świecie mamy skłonność do wyszukiwania faktów, które potwierdzają naszą hipotezę. Świetnie pamiętamy noce, kiedy budząc się z powodu koszmarów, widzieliśmy za oknem pełnię księżyca, a z oczywistych względów pomijamy te, kiedy podczas pełni błogo spaliśmy. Łatwo zatem o przekonanie, że w czasie pełni na ogół śnią nam się koszmary. Badania pokazują, że słabej jakości argumenty świadczące na rzecz naszej ulubionej teorii oceniamy wyżej niż argumenty jej przeczące. Lepiej zapamiętujemy informacje, które są zgodne z naszym światopoglądem i jesteśmy wobec nich mniej krytyczni.

Powiązanym zjawiskiem jest tzw. cherry picking, czyli wybieranie wisienek. Gdy zbieramy owoce, na drzewie pozostawia się te niedojrzałe, a do koszyka trafiają te szczególne dorodne. Medialne doniesienia o odkryciach naukowych nierzadko koncentrują się na odkryciach spektakularnych i niezgodnych z dotychczasowymi danymi. Tak było w wypadku domniemanego odkrycia neutrin poruszających się szybciej niż światło (co w świetle obecnej wiedzy jest niemożliwe). Pisały o tym media na całym świecie. Wynik ten był jednak tylko rezultatem błędu aparatury pomiarowej. Pojedyncze badania wskazujące na pewne nieścisłości w naszym rozumieniu zmian klimatu stanowią wodę na młyn negacjonistów, którzy pomijają ogromną ilość danych zgadzających się z obecnymi modelami.

Co więcej, te same dane są różnie interpretowane w zależności od naszych poglądów. Fascynującego przykładu dostarczyły badania zespołu Stephana Lewandowsky’ego. Badacze posłużyli się tymi samymi argumentami i zbiorami danych, których używają negacjoniści AGO. Zastosowali je jednak w innych dziedzinach. Przykładowo: dane dotyczące zmian w objętości lodu arktycznego opisali jako dane dotyczące zmian w wartościach akcji lub dane przedstawiające liczbę ludności jakiegoś miasteczka. Spreparowali również różne stosowne interpretacje tych faktów. Część interpretacji trafnie opisywała widoczne w danych trendy (populacja rośnie), a część manipulowała danymi w taki sposób, jak robią to negacjoniści (opisując tylko krótkie odcinki czasu w których nie było widać trendu). Następnie badacze poprosili ekspertów w dziedzinie statystyki i ekonomii o ocenę jakości tych interpretacji. Interpretacje podobne do tych, które stosują negacjoniści, zostały niemal jednogłośnie uznane za nadużycie. Tymczasem w debacie publicznej funkcjonują one jako poważne argumenty przeciwko AGO.

Ile jeszcze o tym klimacie


Dla powstawaniu negacjonizmu nie bez znaczenia jest sama natura nauki. Rzetelność naukowa wymaga, by unikać posługiwania się nieuzasadnionymi twierdzeniami zwłaszcza w przypadku zjawisk tak złożonych, jak zmiany klimatu. Ponieważ w przypadku klimatologii nierzadko mówi się o modelowaniu przyszłych zdarzeń, trudno jest o pewność. Badania pokazują, że język, jakim posługują się naukowcy, nie sprzyja traktowaniu go ze śmiertelną powagą. Raporty IPCC, w których pojawiają się sformułowania wysoce prawdopodobne czy z dużym prawdopodobieństwem, odbierane są przez badanych jako mniej alarmujące niż w rzeczywistości powinny być. Co gorsza, skala problemu globalnego ocieplenia pokazuje, że nasz indywidualny wpływ jest niewielki. W sytuacjach, kiedy dostrzegamy brak kontroli nad sytuacją, mamy mniejszą skłonność do podejmowania działań w celu jej zmiany. Tutaj leży źródło siły oddziaływania nonsensownych argumentów o wpływie emisji wulkanicznych na klimat (jakoby większy od naszego udziału w emisji CO2, co jest oczywistą nieprawdą) i ogromnej ilości dwutlenku węgla wydychanego przez Chińczyków (co pomija istnienie cyklu węglowego w przyrodzie – ten węgiel pochodzi z pożywienia, a zatem od dawien dawna krąży w przyrodzie). Nasz indywidualny wkład wydaje się w związku z tym mały i nieznaczący.

Cześć i dzięki za lód. Grafika w domenie publicznej, Wolfgang Sauck, za pixabay.com


Paradoksalnie, to, że informacje o globalnym ociepleniu są coraz częściej obecne w mediach, spowodowało, iż pewnym stopniu się już do nich przyzwyczailiśmy. Podobnie jak nie zauważamy zapachu własnego ciała i nie potrafimy przypomnieć sobie dokładnego wyglądu monet, którymi się posługujemy, medialne przekazy o zmianach klimatu nie przykuwają już naszej uwagi. Informacje o tym, że może być już za późno na powstrzymanie katastrofalnych zmian klimatu, są już częścią naszej codzienności. Chwilę przed napisaniem tych słów zobaczyłem nagłówek, zgodnie z którym nie możemy już zrobić nic, by powstrzymać ocieplenie o 2 stopnie. Wiadomości tego typu prawdopodobnie pozostaną częścią codzienności jeszcze przez wiele lat. W najgorszym razie – do końca naszej cywilizacji. Winni będziemy my – i nasza natura.

sobota, 26 listopada 2016

Dzikie Życie: Psychologia negacjonizmu klimatycznego

W kioskach dostępny jest już listopadowy numer miesięcznika Dzikie Życie. W środku zatrzęsienie artykułów o ekofilozofii Henryka Skolimowskiego. Przeczytacie w nim również artykuł 97% klimatologów musi się mylić w którym piszę o psychologii negowania globalnego ocieplenia i o tym dlaczego każde z nas może zostać kiedyś negacjonist(k)ą.

Temat wydaje się być coraz bardziej aktualny, w miarę jak coraz wyraźniej zmierzamy w stronę klimatycznej katastrofy a klimatyczny negacjonista* został prezydentem kraju który zajmuje niechlubne drugie miejsce na liście największej emisji CO2.

Standardowo w artykule jest zdjęcie graffiti.

* some connectivity to wciąż nie to samo co "doprowadzamy do katastrofalnych  w skutkach zmian klimatu"

wtorek, 26 lipca 2016

W ekosystemie ludzkich emocji

Artykuł ukazał się pierwotnie w Miesięczniku Dzikie Życie nr 3(261)/2016

Gdy przejrzymy popularne książki psychologiczne w poszukiwaniu porad mających poprawić jakość naszego życia, z reguły natkniemy się wnich na wskazówki dotyczące funkcjonowania emocjonalnego. Krótko mówiąc - tego, jak przeżywamy i odbieramy nasze emocje. Trudno się zresztą temu dziwić, życie codzienne pełne jest emocji. W jednym z niedawnych badań, obejmującym swoim zasięgiem 11 000 osób, uczestnicy deklarowali, iż doświadczają jakiejkolwiek emocji przez 90% czasu. Emocje stanowią swego rodzaju kompas wspomagający nasze funkcjonowanie. Strach pozwala nam unikać zagrożenia, radość przeżywana z innymi spaja więzi międzyludzkie, wstręt powstrzymuje nas przed rzeczami, które mogą być dla nas niezdrowe. Życie bez emocji byłoby bardzo trudne.

Próby wyjaśniania różnic w satysfakcji z życia różnicami w przeżywaniu emocji mają w psychologii długie tradycje. Obiegowe opinie na ten temat głoszą, iż dobrze jest unikać zmartwień i cieszyć się życiem na tyle, na ile jest to możliwe. Innymi słowy, mielibyśmy dążyć do tego, żeby eliminować to, co „złe” i zwiększać to, co naszym zdaniem „pożyteczne”. Podobna sytuacja ma miejsce na polach uprawnych. Dąży się w nich do eliminowania chwastów i maksymalizacji występowania pożądanych gatunków, tworząc w ten sposób monkultury. Wiadomo jednak, iż takie ekosystemy są bardzo podatne na zmiany warunków środowiska, na przykład inwazje szkodników. Czy podobnie może być z ludzkimi emocjami? To całkiem możliwe. Najnowsze koncepcje w psychologii emocji czerpią bowiem bezpośrednio z wiedzy o prawidłowym funkcjonowaniu ekosystemów.

Najważniejszych rzeczy w życiu nauczyła mnie ulica.

Emocjonalne chwasty


Początkowo psychologia skupiała się na znaczeniu emocji negatywnych, przede wszystkim na ich szkodliwym wpływie na dobrostan i zdrowie. Przeżycia takie jak gniew, smutek, frustracja, zazdrość – i radzenie sobie z nimi – stanowiły główny obiekt zainteresowania psychologów, między innymi dzięki pracom Zygmunta Freuda. W swoich koncepcjach człowieka kładł on duży nacisk na ciemne aspekty ludzkiej natury. Również w wiedzy potocznej dość powszechne jest przekonanie, że wpływ stresu na zdrowie i jakość życia jest negatywny. Liczne badania skupiały się na zdolności do radzenia sobie z negatywnymi emocjami i jej związkach z dobrostanem człowieka. Uzyskiwane wyniki pokazały np., że sposób, w jaki odbieramy negatywne zdarzenia w naszym życiu, wpływa na ich skutki zdrowotne. Jeśli dane zdarzenie odbieramy jako bardziej negatywne, tym mocniej odbija się ono na funkcjonowaniu naszego układu krwionośnego.

Choć często przywoływane wrzody okazały się być raczej infekcją bakteryjną niż wynikiem stresu, to jednak dobrze zbadano wpływ stresu na działanie układu odpornościowego. Z kolei to, jak długo rozmyślamy nad negatywnymi wydarzeniami, ma ogólny wpływ na poczucie dobrostanu, co nie powinno nikogo zaskakwiać. Niedawne badania, w których uczestnicy za pomocą aplikacji w swoich telefonach odpowiadali na pytania dotyczące nastroju i tego, o czym w danej chwili myśleli, pokazały, że najlepszy nastrój mają ci, którzy skupiają się na uwielbianym przez mistyków tu i teraz. Autorzy badania spekulują, że można to tłumaczyć tym, iż myśli o przeszłości i przyszłości nierzadko związane są z rozpamiętywaniem minionych przykrości lub zamartwianiem się o przyszłość. Innymi słowy, odpływanie myślami od teraźniejszości (ciężkie rozkminy) ma negatywny wpływ na nasz nastrój.

CC BY-SA 3.0, Sasata

Emocje pożyteczne dla człowieka


Dość szybko stało się jednak jasne, że mała ilość negatywnych emocji i brak zaburzeń psychicznych nie są tożsame z dobrym życiem. Brak negatywnych emocji to nie to samo, co obfitość emocji pozytywnych. Mówienie o tym, że są one swoim przeciwieństwem, jest zbytnim uproszczeniem. Naturalnym kolejnym krokiem było więc zwrócenie uwagi psychologów na pozytywne aspekty naszego funkcjonowania. Odejście od opierania psychologii wyłącznie na studiowaniu przejawów patologii postulowali już przedstawiciele psychologii humanistycznej. Należeli do nich m.in. Carl Rogers, jeden z ojców psychoterapii, oraz Abraham Maslow, twórca powszechnie znanej teorii motywacji. Prawdziwy przełom nadszedł jednak wtedy, gdy przewodniczącym Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego został Martin Seligman. Jako motyw przewodni swojej kadencji wybrał psychologię pozytywną, czyli zwrot badawczy w stronę przejawów zdrowego funkcjonowania ludzi.

Od tego momentu większą wagę zaczęto zwracać uwagę na to, czego o ludzkiej naturze możemy nauczyć się od ludzi szczęśliwych. Takich osób jest zresztą niemało. Przeprowadzane na całym świecie badania pokazały, że większość ludzi jest ogólnie rzecz biorąc szczęśliwa. Co więcej, okazało się, że większość ludzi przez większość czasu doświadcza raczej pozytywnych emocji. W przywoływanym na początku badaniu okazało się, że najczęściej przeżywaną emocją jest radość. Drugie miejsce zajmowało uczucie miłości, dopiero na trzecim miejscu pojawił się niepokój. Badani donosili również o tym, że większość wydarzeń ich codziennego dnia nie ma charakteru negatywnego. Szacuje się, że emocji pozytywnych jest w życiu przeciętnego człowieka 2,5-3 razy więcej. Zbadano również wpływ pozytywnych emocji na zdrowie. Uzyskane wyniki wskazują na to, że pomagają one zmniejszać niekorzystne skutki zdrowotne negatywnych wydarzeń życiowych. Dziś nikt nie kwestionuje już ich znaczenia.

Czy więc pozytywne emocje w dużej ilości (a negatywne w małej) są kluczem do szczęścia i zdrowia? Sprawa nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Wielu z nas miało okazję zauważyć, że radość z nowych rzeczy szybko blednie. Zjawisko to nosi w psychologii nazwę adaptacji hedonistycznej. Sprawia ona, że wraz z upływem czasu pozytywne doznania tracą swój blask. Przebadane przez psychologów osoby, które wygrały na loterii wysokie sumy (niektórzy z nich z dnia na dzień stali się milionerami) początkowo deklarują bardzo wysoki poziom zadowolenia z życia, po jakimś czasie jednak ich wyniki przestają odbiegać od wyników zwykłych ludzi. Co ciekawe, efekt ten dotyczy również osób, które w wyniku wypadków zostały sparaliżowane – od pasa w dół lub w całości. W miarę upływu czasu ich wyniki również stopniowo zbliżają się do wyników przeciętnego człowieka. Dlaczego tak się dzieje? Przede wszystkim dlatego, że przyzwyczajamy się do swojego losu, dobrego i złego. Podobnie jak przestajemy zauważać zapach swojego ciała i szum wentylatora, zaczynamy pomijać rzeczy, które niegdyś nas cieszyły lub martwiły. Co jednak równie ważne – obecną sytuację oceniamy z innego punktu widzenia niż wcześniejszą. Innymi słowy, im więcej mamy, tym wyraźniej widzimy, ile jeszcze nie mamy.

grafika w domenie publicznej - Gullieme Duchenne
stymulujący elektrycznie mięśnie mimiczne swoich
ochotników

Emocjonalne endemity


Kolejnym krokiem na drodze do coraz lepszego rozumienia związków między emocjami a zdrowiem było pojęcie emocji mieszanych. Oznacza ono oświadczanie emocji pozytywnych towarzyszących negatywnym – i na odwrót. Nietrudno zauważyć, że jeśli chodzi o emocje, duża część zdarzeń w życiu jest co najmniej niejednoznaczna. Pierwszy dzień w szkole naszego dziecka jest źródłem dumy, ale i obaw o to, jak odnajdzie się ono w nowym otoczeniu. Podobnie niejednoznaczna może być niesatysfakcjonująca nagroda w konkursie (np. trzeci egzemplarz Krzyżaków). Wykazano również, że próby odcinania się od emocji negatywnych mogą iść w parze z większą zapadalnością na niektóre choroby. Zaobserwowano, że na przestrzeni danego odcinka czasu zdrowsi okazują się ci ludzie, którzy opisują swoje życie emocjonalne nie tylko w czerni i bieli.

Co ciekawe, doświadczanie emocji mieszanych deklarują częściej osoby wywodzące się z kultur azjatyckich niż na przykład Amerykanie. Dzięki prowadzonym na całym świecie badaniom Paula Eckmana wiemy, że gama podstawowych emocji jest w dużej mierze uniwersalna. Przykładowo, mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei rozpoznają na zdjęciach Europejczyków te same emocje (gniew, wstręt, radość, smutek i zaskoczenie, w mniejszym stopniu również pogardę). Jednak w wielu kulturach zauważono fakt, iż życie emocjonalne posiada wiele odcieni. W językach całego świata istnieje nieprzebrane bogactwo określeń na najdrobniejsze nawet emocje, często nie mające swoich odpowiedników w innych. Czasami można odnieść wrażenie, że brakuje nam tych słów. Duńskie słowo hygge oznacza na przykład uczucie „przytulności”, doświadczenia domowego komfortu. W wielu przypadkach są to emocje łączące w sobie elementy kilku innych. Przykładem może być japońskie setsunai, uczucie zawierające w sobie smutek, ból i gorycz. Nasze uczucia często zawierają w sobie przecież pewną sprzeczność. Przykładem może być niemieckie słowo Hassliebe, określające jednoczesne żywienie względem czegoś miłości i nienawiści. Nie ulega wątpliwości, że pełne zrozumienie związków między emocjami a zdrowiem wymaga uwzględnienia bogactwa i różnorodności naszego życia emocjonalnego.


CC BY-SA 3.0, Luc Viatour

Zdrowy ekosystem emocjonalny


Pewną syntezą wiedzy o zależnościach między bogactwem życia emocjonalnego a zdrowiem jest koncepcja różnorodności emocjonalnej (w skrócie „emoróżnorodności”, ang. emodiversity). Opisana została ona w pracy „Różnorodność emocjonalna i ekosystem emocji” Jordiego Quiodbacha i jego współpracowników. Autorzy koncepcji nie ukrywają, że inspirację zaczerpnęli z koncepcji różnorodności biologicznej. Co więcej, do pomiaru bogactwa różnorodności emocjonalnej posłużyli się metodami zapożyczonymi od biologów, którzy stosują je do pomiaru bioróżnorodności. Badania z zakresu ekologii wskazują, że większe zróżnicowanie gatunków wchodzących w skład danego ekosystemu wskazuje na jego większą odporność na zmiany i zdolność do adaptacji do nowych warunków. Ekosystem ludzkich emocji miałby funkcjonować podobnie. Podstawą do sformułowania tej teorii było badanie przeprowadzone w 2014 roku na dużej grupie mieszkańców Belgii i Francji. Aż 37 000 osób odpowiedziało na pytania dotyczące tego, jak bardzo bogate i zróżnicowane jest ich życie emocjonalne. Wskaźniki odzwierciedlające stopień różnorodności emocjonalnej tych osób zostały następnie zestawione z danymi medycznymi i wskaźnikami zdrowia psychicznego, takimi jak nasilenie objawów depresji.

Badacze wykorzystali do tego wykorzystywany w ekologii (jako nauce o zależnościach pomiędzy organizmami) wskaźnik Shannona-Wienera. Uwzględnia on m.in. liczbę gatunków występujących na danym obszarze. Bierze pod uwagę również ich wzajemne proporcje, to znaczy to, jak równo rozkładają się w ogóle osobników. Po jego dostosowaniu na potrzeby badania, posłużył on do określenia zróżnicowania emocji przeżywanych przez daną osobę, uwzględniając również proporcje pomiędzy nasileniem poszczególnych emocji. Okazało się, że osoby o wyższej emoróżnorodności, czyli takie, w życiu których było więcej emocji o względnie podobnym nasileniu (żadna z nich nie dominowała nad resztą), cieszyły się lepszym zdrowiem zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Mniej czasu spędziły w szpitalu, rzadziej korzystały z pomocy medycznej, zażywały mniej leków i zdrowiej się odżywiały. Co najważniejsze, bogactwo życia emocjonalnego badanych okazało się ważniejsze, niż obfitość emocji pozytywnych lub mała ilość emocji negatywnych. Reasumując, osoby w życiu których współwystępowały zróżnicowane emocje pozytywne i negatywne, cieszyły się lepszym zdrowiem. 

Bogatsze życie emocjonalne prawdopodobnie przekłada się na większą elastyczność w zetknięciu ze zmianami w otoczeniu. Większy repertuar przeżywanych emocji – większa różnorodność emocjonalna – daje większe możliwości reagowania na różne sytuacje, z jakimi spotykamy się w otoczeniu. Zamiast reagować wyłącznie frustracją, jesteśmy w stanie zróżnicować nasze reakcje w zależności od problemu. Różne stopnie przeżywanej radości (np. ekstaza, zadowolenie, przyjemność) mogą umożliwiać cieszenie się zarówno małymi, jak i dużymi wydarzeniami. Podobnie jak w przypadku ekosystemów przyrodniczych, ludzkie życie emocjonalne potrzebuje różnorodności. Czy można jej nabyć, na przykład w wyniku treningu? W ramach badań prowadzonych w Laboratorium Psychofizjologii Zdrowia będziemy poszukiwali odpowiedzi między innymi na to pytanie.

Literatura:
Grossmann, I., Huynh, A. C., & Ellsworth, P. C. (2015). Emotional Complexity: Clarifying Definitions and Cultural Correlates. Journal of personality and social psychology PMID: 26692354
Quoidbach, J., Gruber, J., Mikolajczak, M., Kogan, A., Kotsou, I., & Norton, M.I. (2014). Emodiversity and the emotional ecosystem. Journal of experimental psychology. General, 143 (6), 2057-66 PMID: 25285428
Trampe, D., Quoidbach, J., & Taquet, M. (2015). Emotions in Everyday Life PLOS ONE, 10 (12) DOI: 10.1371/journal.pone.0145450

czwartek, 21 lipca 2016

O powstawaniu legend miejskich drogą doboru naturalnego

Muszę wam to powiedziec bo nie daje mi to spokoju. Mama mi dzis powiedziala ze rozmawiala ze swoją kuzynką ktorej kolezanka idąc po piotrkowskiej zobaczyla leżący portwel. Podniosla go podbiegla do kolesia przed nim zapytala sie czy to nie jego on zacząl szukac okazalo sie ze zguba nalezy do niego. Bardzo ladnie jej podziekowal byl lekko "ciapaty" mowil lamanym polskim jak aie od niego odwracała to złapał ją za ręke i powiedział żeby w dni młodzieży nie wchodziła do supermarketów :O :O jak to uslyszalam to zamarlam. Myslicze, ze jaja sobie robil patrzrzac na to co sie obecnie dzieje? Ja wiem jedno chyba do supermarketu nie wejde przez te trzy dni :( 
Marlena, na grupie fejsbukowej Mamy z Łodzi, za fanpejdżem Pomruk, pisownia oryginalna

7/26


Może już przewinęła się przez Wasze fejsbukowe feedy owa historyjka i też zastanawiacie się czy ów człowiek robił sobie jaja właśnie wtedy, kiedy patrzył na to, co się dzieje. Zdążyłem już usłyszeć analogiczną historię dziejącą się w samym Krakowie co zresztą wydaje się bardziej logiczne. Znajoma mi osoba usłyszała ją od swojej kuzynki która usłyszała ją od bliżej nieokreślonej znajomej. Doskonale wpisuję się ona we wzbierającą w Polsce falę przejawów rasizmu motywowanych między innymi strachem (by wspomnieć tylko zachowanie pracowników Wizzair). Historyjka o pomocnym terroryście in spe to oczywiście jedna z prototypowych miejskich legend od dawien dawna krążących w zmienionych wersjach po całym świecie. Jest tak prototypowa że jej adres URL na Snopes, popularnej stronie demaskującej miejskie legendy i internetowe oszustwa, ma tylko siedem znaków.

Filip Graliński, autor znakomitej Znikającej nerki nazywa tę historię "uprzejmym terrorystą" i podaje liczne jej warianty znane w Polsce. W czasach, kiedy dzieci w polskich szkołach nie stosowały określenia uchodźca jako obelgi, ze swoimi portfelami nieostrożnie obchodzili się np. Czeczeni. W niektórych wersjach kobieta odnosi portfel do domu właściciela. Ostrzeżenie nie zawsze dotyczy odwiedzania określonego miejsca (w domyśle: celu zamachu), czasem przestrzega np. przed piciem coca coli po określonym dniu (co jest radą skądinąd słuszną, niezależnie od daty). Legendę można znaleźć niemal w każdej publikacji poświęconych zagadnieniu - Mark Barber w Legendach miejskich opisuje ją pod hasłem "Ostrzeżenie dla Birmingham".


Historie te nasilają się rzecz jasna wtedy, kiedy temat zamachów terrorystycznych jest obecny w powszechnej świadomości. Tak było w wypadku zamachów na WTC (wiele osób opowiadało wówczas o znajomych znajomych którzy dzień wcześnie zamienili portfel na ostrzeżenie przed odwiedzaniem Twin Towers) czy zamachów w Madrycie w marcu 2005 (pierwszy polski wzrost zainteresowania legendą przypadł na kwieceń tego roku - roztargnieni terroryści mieli nas atakować w długi weekend). W roku 2000 po Wielkiej Brytanii krążyła historia w której człowiek mówiący z irlandzkim akcentem przestrzega przed korzystaniem z centrów handlowych.

Światowe Dni Młodzieży i kryzys imigracyjny dotykający Europy dostarczyły tym samym doskonałej okazji żeby przypomnieć badanie z 2001 roku mogące wyjaśnić popularność takich opowieści. Chip Heath, Chris Bell i Emily Sternberg postanowili dokonać w nim inżynierii odwrotnej miejskiej legendy. Opierając się na zaproponowanych przez Richarda Dawkinsa złożeniach memetyki, traktującej idee jako podlegające doborowi analogicznemu do doboru naturalnemu postanowili sprawdzić jakie memy radzą sobie najlepiej w swoim naturalnym środowisku. Innymi słowy, jakie historie najchętniej powtarzamy innym ludziom.


O powstawaniu legend miejskich drogą kulturowego doboru czyli o utrzymywaniu się doskonalszych opowieści w walce o byt



ResearchBlogging.orgKiedy poszczególne memy rywalizują o naszą uwagę i miejsce w naszych mózgach (lub innych nośnikach memów, np. Internecie), wygrywają te, które są do nich najlepiej przystosowane. Badacze założyli, że mamy największą skłonność do przekazywania dalej opowieści niosących ze sobą silne emocje, np. wstręt czy strach. Człowiek jest bowiem zwierzęciem społecznym a emocje stanowią dla niego ważne źródło informacji. Jeśli coś wzbudza silne emocje, musi być ważne i warto podzielić się tym z innymi. Żeby to zweryfikować, badacze sprawdzili które z już istniejących miejskich legend będą najchętniej powielane. W tym celu poprosili badanych o ocenę setki takich opowieści pod kątem tego jakie wzbudzają emocje, na ile niosą ze sobą istotne informacje i na ile są prawdopodobne. Okazało się, że za warte opowiedzenia komuś badani uznali opowieści szczególnie zaskakujące, obrzydliwe ale i prawdopodobne. Co ciekawe, sama ich wartość informacyjna nie była aż tak istotna. Nie jest to jednak aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę, że rzadko bezpośrednio uświadamiamy sobie ładunek informacyjny jaki niosą ze sobą emocje (na ogół po prostu nie jesteśmy w stanie spojrzeć na jedzenie, którym kiedyś się zatruliśmy).

Ekspresja wstrętu na ilustracjach z O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt (K. Darwin, 1872) i w filmie W głowie się nie mieści (Walt Disney Pictures, 2015). Marszczenie nosa, uniesienie górnej wargi, wypchnięcie języka. Postawa ciała wyraża motywację do unikania.

Następnie, badacze wybrali z tego zbioru historię szczególnie wzbudzające obrzydzenie. Na pewno wiecie o które opowieści chodzi. Do tej kategorii zalicza się większość kultowych miejskich legend (to jest moment w którym piszecie w komentarzach - ale zaraz, to nie jest miejska legenda, to się naprawdę zdarzyło w moim mieście!). To wszystkie te opowieści o zanieczyszczeniu jedzenia (np. środki przeciwwymiotne w hamburgerze), naruszeniu tabu seksualnego (opryszczka otrzymana od chłopaka-nekrofila), kontakcie z niebezpiecznymi zwierzętami (jadowity pająk w juce), kontakcie z wydzielinami ciała (nasienie w szejku), zaniedbanej higienie osobistej (zamieniona sztuczna szczęka), śmierci (stalowe linki motocyklistów) i uszkodzeniach ciała (wkładanie żarówki do ust). To właśnie te elementy życia codziennego (nie każdego i nie każdej oczywiście, ja np. mam okno dachowe nad którym często przelatują ptaki) wskazuje się jako szczególnie aktywujące emocję wstrętu, mającą chronić nas przed źródłami możliwego zakażenia.

Żeby sprawdzić czy są w stanie eksperymentalnie zwiększyć skuteczność tych historii w zakresie zawracania nam głowy, badacze przygotowali ich ulepszone wersje. Innymi słowy, zwiększyli ich memetyczne dostosowanie, czyli zrobili to samo co twórcy skutecznych reklam. Każdą z opowiastek prezentowano (różnym badanym) w trzech wersjach ze stopniowanym ładunkiem obrzydliwości. Znów najbardziej nośne okazały się historie oceniane jako najbardziej prawdopodobne i te wywołujące najsilniejsze emocje negatywne - zwłaszcza te najbardziej odpychające. Kiedy naukowcy przeanalizowali rozpowszechnienienie poszczególnych miejskich legend w Internecie, okazało się, że w globalnym śmietniku dominują te, w których pojawia się jeden z siedmiu wątków aktywujących emocję wstrętu.

W omawianym badaniu autorzy skupili się przede wszystkim na wstręcie. Niemniej, łatwo doszukać się analogii ze strachem. Informacja o tym, że coś jest potencjalnie niebezpieczne dla życia naszego lub osób z dużym prawdopodobieństwem z nami spokrewnionych jest bardzo cenna i zazwyczaj warto się nią podzielić. Można przypuszczać, że jesteśmy potomkami znajomych osób, które takich historii nie zachowywały dla siebie. Jednocześnie, naszej słabości do pewnych historii zawdzięczamy popularność towarzyszących pogromom opowieści o Innym i ich szczególną nośność, którą od jakiegoś czasu możemy obserwować.

Literatura:
Bell, C., Heath, C., & Sternberg, E. (2001). Emotional selection in memes: the case of urban legends. Journal of personality and social psychology, 81 (6), 1028-41 PMID: 11761305