czwartek, 26 listopada 2009

0,7 is the new 90/60/90

drzazga jest tylko w oku patrzącego - suplement

Zapomnij o rzekomej przewadze idealnych wymiarów 90/60/90. Nigdy nie były nawet w modzie. WHR, waist-to-hip ratio, stosunek obwodu talii do obwodu bioder, jest najbardziej obiektywnym i kulturowo uniwersalnym wskaźnikiem atrakcyjności kobiecej sylwetki. Tak przynajmniej twierdzi psychologia ewolucyjna. U kobiet społecznie uważanych za najbardziej atrakcyjne wynosi on mniej więcej 0,7. Niektóre badania wskazują, że wynik ten jest odporny także na zeitgeist - preferencja występuje niezależnie od upodobania do obfitych/szczupłych kształtów. Mężczyźni (boys jak wiadomo will be boys) podświadomie oceniają przeze wszystkim potencjał płodności kobiety - kobiety o szerokiej miednicy znacznie łatwiej przechodzą bowiem ciążę i poród; co więcej WHR 0,7 koreluje z optymalnym poziomem estrogenów i dobrym zdrowiem, np. mniejszą podatnością na choroby układu krążenia i cukrzycę.

Męski idealny WHR to 0,9.

środa, 25 listopada 2009

drzaga jest tylko w oku patrzącego

Jak pięknie kwitną chabry i maki a nawet mlecze! Nie nazywaj niczego CHWASTEM!
z murów Poznania

Wy, którzy mówicie językami - *kłamiecie. Kolejne wielkie kłamstwo to stwierdzenie:
Ta kobieta jest piękna!
Otóż jest piękna nie bardziej niż ten oto aksolotl


 lub ten przeuroczy osobnik gatunku blobfish:


Jeśli doszedłeś do wniosku, iż w poniższych kreaturach nie ma niczego pięknego, masz rację. Nie ma w nich niczego immanentnie pięknego, podobnie jak w ludziach. To, co nazywamy pięknem nie istnieje bez udziału patrzącego (a właściwie mieści się tylko w jego mózgu); nie istnieje też po prostu, po to, by cieszyć oko. Najlepszym przykładem są kwiaty. Obawiam się, że żaden z nas tak naprawdę nigdy nie widział kwiatu:

Tzw. ścieżki nektaru widoczne tylko w świetle ultrafioletowym
(znanym też jako
pszczeli fiolet). Podobnie rzecz ma się
ze
skrzydłami motylimi (zobacz, bo warto).

Atrakcyjność w oczywisty sposób istnieje tylko wewnątrz gatunku. Co więcej, służy określonym celom. Jest nośnikiem pewnego komunikatu. W wypadku kwiatów i bogactwa ich kolorów, podstawowymi odbiorcami przekazu są pszczoły i motyle (ja też w szkole podstawowej uczyłem się na katechezie, że kwiaty są piękne, by człowiek mógł docenić geniusz Stwórcy) - dzięki temu kwiaty są skutecznie zapylane i przekazują geny kwiatowej piękności kolejnym pokoleniom. Możliwe jest oczywiście celowe selektywne wyhodowanie przez człowieka takich kwiatów, które będą szczególnie cieszyć nasze oczy (i przy okazji, choć niekoniecznie, będą mniej atrakcyjne dla owadów) ale w naturze dzieje się to tylko przez przypadek. Podobnie piękny ogon pawia służy jako przekaz o treści: zobacz, jaki mam silny i zdrowy organizm, mogę pozwolić sobie na przeznaczenie sporych ilości zasobów i energii na utrzymanie taaakiego wielkiego i barwnego ogona, ja przecież nie mogę mieć żadnych pasożytów!
Mniej więcej.


Pójdźmy dalej. Ta szympansica jest prawdopodobnie piękna, z szympansiego punktu widzenia oczywiście. Choć mi nic do tego. Mózg samca szympansa rejestruje kluczowe bodźce i dokonuje ich oceny. Mogę przypuszczać, iż poszukuje oznak zdrowia i ewentualnych wskazówek mogących zdradzać obecność chorób - zaryzykuję tezę, iż piękna szympansica ma gęsta i lśniącą sierść, co znamionuje, iż jej organizm stać na to, by sobie na nią pozwolić. Dlaczego właśnie to obchodzi samca? Ponieważ szympansica będzie matką jego dzieci.

Co z człowiekiem? Ludzie tacy nie są, przecież! Być może nie, ale fakt jest taki, że matki ładniejszych dzieci opiekują się nimi dłużej i troskliwiej, zwracają też większą uwagę na ich potrzeby. Co gorsza, dzieci mniej ładne bardziej narażone są na maltretowanie. Uważa się niekiedy, iż to, że małe dzieci są takie słodkie wynika z konieczności zapewnienia im ochrony przed agresją ze strony dorosłych. To najwyraźniej działa (pięknie pokazuje to piękna scena z filmu *Ludzkie dzieci, notabene nadzwyczajny master shot, w której regularna wojna zamiera dookoła ostatniego dziecka na Ziemi). Wszyscy lubimy też malutkie zwierzątka - szczeniaczki sa przecież takie słodkie, o czym doskonale wie przemysł filmowy i w animacji zwierzęta są antropomorfizowane i obowiązkowo mają duże dziecięce oczy.

Niebagatelne znaczenie ma tu *sposób w jaki interpretujemy bodźce.

Oczywiście wszyscy wiemy sądzimy też, że ludzie ładni mają w życiu lepiej. W pewnych kwestiach, rzeczywiście. Jesteśmy bardzo podatni na efekt halo (aureoli, nimbu czy też Pollyanny) - osobom posiadającym jedną cechę pozytywną przypisujemy cały ich szereg; bardzo często dotyczy to atrakcyjności fizycznej i wpływa np. na wysokość wyroków sądowych. Tak, ładni siedzą krócej i rzadziej. Świat jest im życzliwszy - jeśli podzielić ludzi na grupy [uroda/płeć], najchętniej pomagamy atrakcyjnym kobietom. Nie tylko wtedy, gdy mamy z nimi bezpośredni kontakt - np. przez oddawanie żetonu pozostawionego w budce telefonicznej - ale też i wtedy, gdy najprawdopodobniej nigdy ich nie spotkamy, jak w wypadku odsyłania pocztą podań na studia pozostawionych na lotnisku (m.in. takie eksperymenty przeprowadzono). Ładnych uważamy także za bardziej kompetentnych społecznie - otwartych, asertywnych, pogodnych i łatwo nawiązujących kontakty. W dużej mierze tak właśnie jest, co częściowo tłumaczy efekt samospełniającego się proroctwa. Z drugiej strony, atrakcyjni czują, iż więcej im się od życia należy, są np. mniej cierpliwi, jeśli kazać im na siebie czekać. No cóż, mają wybór.

Jeśli myślisz, że tylko mężczyźni kierują się kryterium urody, jesteś w błędzie. Kiedy zapytać ludzi o wagę, jaką przykładają do urody osoby poznawanej w intencjach matrymonialnych, rzeczywiście, mężczyźni deklarują wiekszą. Jeśli to skontrolować i po prostu popatrzeć jak rzecz ma się w praktyce, kobiety postępują tak samo. Albo są mniej tego faktu świadome, albo mniej chętnie się do tego przyznają. Widać tez wzrost ich deklaracji w miarę zwiększania roli kobiet w życiu publicznym w społeczeństwach zachodnich. Z drugiej strony, kobiety zwracają uwagę na nieco inne kryteria. Ten sam mężczyzna ubrany w uniform sieci fast-foodów lub garnitur (+ megaakcesoria: elegancki zegarek i aktówka statusu™!) jest skrajnie różnie oceniany na skali na randkę-do łóżka-za mąż.

Powtarzaj za mną: Ta kobieta nie jest piękna,
piękno tkwi tylko w oku patrzącego
. Chloe Armstrong
(Elyse Levesque), Stargate Universe. Zdjęcie przykładowe.
Ponieważ piękno nie mieści się nigdzie indziej
niż w oku i mózgu patrzącego,
wstaw wybrane przez siebie zdjęcie.
Dlaczego i po co to wszystko? Ponieważ "urodę" wyznaczają kryteria istotne dla naszej reprodukcji. Uroda kobieca to oznaki młodzieńczości i tym samym płodności (drastycznie malejącej wraz z wiekiem) a także zdrowia; uroda męska to symetryczność ciała (oznaka zdrowia), wysoki wzrost i inne oznaki wysokiego statusu w społeczności, mającego zapewnić potomstwu dobry start i dostęp do zasobów. Piękni są więc ludzie, których oceniamy jako dobrych kandydatów na partnerów w posiadaniu potomstwa. Jest to na ogół uniwersalne kulturowo - jesli wymienić się pomiędzy kulturami, oceniamy podobnych ludzi jako atrakcyjnych.

No dobrze, to jeden rodzaj piękna - piękno człowieka czy też uroda. Najlepiej zbadana. Warto wspomnieć jednak, że mamy podobne preferencje odnośnie np. piękna krajobrazów. Najlepiej, żeby zawierały: zróżnicowanie powierzchni, drzewa, widoczny horyzont, wodę i wiele dróg wyjścia. Bo takie były dla nas najkorzystniejsze. Badano także dziedziny estetyki i okazuje się, że nadal mamy podobne preferencje. Określone proporcje, symetryczność, harmonię układu przyjemnie stymulują nasze mózgi, tak są z różnych względów skonstruowane. To w nich mieści się to, co nazywamy pięknem. Powinienem był od razu skierować Cię do kogoś naprawdę kompetentnego w tej kwestii, ale lubię zajmować Twój czas i dlatego dopiero teraz przedstawiam Ci kogoś, kto opowie Ci o tym w przyjemny sposób. Dan Denett w Milutki, słodki, seksowny, zabawny.



grafiki:
aksolotl - grafika w domenie publicznej dzięki 岡部碩道, za WikiCommons 
blobfish - grafika © Greenpeace, użyte za pozwoleniem z uznaniem autorstwa
kwiat - Plantsurfer, grafika na licencji  GFDL (*treść licencji),  za WikiCommons 
szympansica - CC-BYderekkeats
Chole Armstrong - © MGM Studios, zdjęcie promocyjne

sobota, 21 listopada 2009

0,41% normy

Normalni nie zostali jeszcze zbadani, głosi stare porzekadło. Inne mówi, iż każdy skrywa jakieś szaleństwo. Ci, którzy twierdzą, iż ich to nie dotyczy, mają je co najmniej dwa. Otóż owa mityczna normalność od której wolelibyśmy się zbytnio nie oddalać (a przynajmniej tak każą nam wierzyć pewne partie polityczne) jest w dużej mierze kwestią statystyki, tego, co ludzie powiedzą i dobrego samopoczucia. W praktyce - w zależności od kontekstu, normalność zdefiniować można jako zdanie większości lub moje własne zdanie.


Normy w psychopatologii zmieniały się na przestrzeni dziejów. Od czasu do czasu poddawane są aktualizacji, żeby usunąć niedociągnięcia i uwzględnić nie tylko najświeższe dokonania naukowe ale także zeitgeist. Spotykasz dookoła siebie wielu XIX-wiecznych szaleńców, ludzi, którzy dziś z mniejszym lub większym trudem wpisują się w obowiązujące normy. Z drugiej strony, za wiele zachowań które przejawiamy i postaw które prezentujemy, nawet się nad tym nie zastanawiając, moglibyśmy kiedyś *spłonąć na stosie lub skończyć w zakładzie dla obłąkanych. Niejednokrotnie zdarzało się, że normy tworzyli ludzie sprawujący nad ludźmi pewną władzę i pragnący ją ugruntować, by wspomnieć tylko legendarne stalinowskie psychuszki dla myślozbrodniarzy (podobne przypadki zdarzają się jakoby w Chinach, zdarzały np. w USA; uznanie kogoś za niepoczytalnego to wszak doskonały sposób na zdyskredytowanie go w oczach opinii publicznej), popełniony przez dra Samuela Cartwrighta artykuł o Chorobach i fizycznych osobliwościach rasy murzyńskiej (nękanej przez takie schorzenia jak zaburzenie odczuć zmysłowych w czasie karania chłostą i nieprzemożona irracjonalna chęć ucieczki) czy będący patologią do roku 1973 homoseksualizm.

Jednym z takich stosowanych w praktyce kryteriów normalności są normy kliniczne. W dzisiejszych czasach w powszechnym użytku (również w Polsce) jest opracowany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne zbiór kryteriów znany jako DSM-IV-TR (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders, wersja IV z poprawkami), zawierający opisy, definicje i klasyfikacje ponad 200 przypadłości. Na rok 2012, oprócz globalnej zmiany świadomości, przewiduje się także ukończenie prac nad piąta wersją klasyfikacji. Pierwszą opracowano na bazie statystyk ze szpitali psychiatrycznych w roku 1952.

angielskojęzyczna wersja DSM-IV

Jeśli wierzyć danym prezentowanym przez (ostatnio zajmującą się jakoby planowaniem ludobójstw na skalę globalną) Światową Organizację Zdrowia, jedna czwarta populacji dotknięta jest jakąś formą zaburzenia psychicznego. Choć nasuwa się skojarzenie z pewną znaną zależnością pomiędzy ilością ludzi i paragrafów, dalsze statystyki mówią o 400 milionach osób cierpiących z powodu schorzeń mózgu i chorób psychicznych. Zeitgeist jest dziś taki, że panuje moda na zaburzenia afektywne (S.A.D., depresja, zaburzenie afektywne dwubiegunowe, por.: *Zatańcz ewolucję), uzależnienia, zaburzenia osobowości i lękowe. Lubujący się w rozumieniu świata dzięki statystykom będą mieli ucztę intelektualną (dane dla Wielkiej Brytanii za rok 1999): 20% dorosłych w jakimś momencie swojego życia cierpi na zaburzenia psychiczne, 40% porad lekarskich dotyczy schorzeń natury psychicznej, 55% dorosłych było/będzie w depresji, 5-10% młodych ludzi ma zaburzenia osobowości, około 5% jest uzależniona od alkoholu. Nie udało mi się dotrzeć do danych dla naszego kraju.

Niekiedy spotkać się można z zarzutami o tworzenie schorzeń ponad potrzebę - wszystko za sprawą i w imię interesów lobby psychologicznego* lub psychiatrycznego uzasadniającego w ten sposób swoje istnienie (DDA, DDRR) a także amerykańskiego Big Pharma (np. niedawne restless vagina syndrome). Wieść gminna niesie - nie kpię, Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne ma swoje za uszami, najpierw stosunkiem głosów 60:40 ledwie przegłosowało uchwałę zakazującą psychologom współpracy przy torturach, potem zaś ją anulowało - że te dwie instytucje blisko współpracują przy wynajdywaniu nowych sposobów na szkodzenie ludziom.

zobacz też: eksperyment Rosenhana (oryginalna publikacja) w którym zatarła się granica pomiędzy zdrowymi i chorymi.

Należałoby jeszcze dodać, że z punktu widzenia psychologii klinicznej, zaburzeniem nazywa się te odchylenia od normy, które spełniają kryteria powodowania cierpienia, nieprzystosowawczości, irracjonalności, nieprzewidywalności, niekonwencjonalności (rzadkości statystycznej), powodowania dyskomfortu obserwatora i naruszania standardów moralnych i społecznych. Żadne z tych kryteriów nie jest warunkiem koniecznym lub wystarczającym, wiele z nich sprawia wrażenie bardzo subiektywnych. Nienormalność jest więc w oku patrzącego.

Podchodząc problem od drugiej strony jest niewiele łatwiej. Istnieje bowiem kilka ujęć zdrowia psychicznego. Najpowszechniej definiuje się je jako:
stan dobrego emocjonalnego samopoczucia, umożliwiającego sprawne funkcjonowanie w społeczności, rozwój osobowości i uzyskiwanie satysfakcjonujących osiągnięć.
Zdolność do zaspokajania własnych potrzeb, rozwiązywania *problemów życiowych i skutecznego realizowania naszych indywidualnych i społecznych zadań to inna próba ujęcia tego samego. Zygmunt Freud zwykł z kolei mawiać, iż zdrowie człowieka definiuje jego zdolność do kochania i pracy (amora et labora?).
Jako ciekawostkę wymienić można także definicję A. Antonovsky'ego. Traktuje ona zdrowie psychiczne jako postawę wobec świata polegającą na postrzeganiu go jako zrozumiałego i możliwego do racjonalnego zrozumienia, sterowalnego - takiego w którym mamy wpływ na to, co się wokół nas dzieje i potrafimy sobie z tym poradzić, oraz sensownego - wartego zaangażowania. Jeśli przeczytasz ją kilka razy, może udać Ci się dostrzec w nie to, co szczególnie przypadło do gustu niektórym wojującym ateistom.

* * *

Normalność jest też oczywiście zdeterminowana kulturowo, nad czym nie trzeba się chyba zbytnio rozwodzić. Mieszkańcy Afryki cierpią na schorzenia psychiczne które Ciebie najprawdopodobniej nigdy nie dotkną, Twoi współplemieńcy z Europy jeszcze niedawno masowo chorowali na nerwice seksualne (u kobiet powodowane przez oszalałą macicę). Społeczeństwa krajów kulturowo buddyjskich swoją niższą statystykę przestępstw z użyciem przemocy (zasługa buddyjskiej filozofii?) rekompensują większą ilością zaburzeń na tle nerwicowym. Znanym w Azji schorzeniem jest też np. taijin kyofusho - nieprzemożony lęk jednostki przed możliwością, iż jej ciało lub zachowanie w jakikolwiek sposób wprawia innych ludzi w zakłopotanie.

Określenie skrajnie relatywna musi paść względem normalności prędzej, czy później w tym kontekście. Normalność to także sposób przystosowania się do wzorców funkcjonowania panujących w danej kulturze, najczęściej wynikających ze względów praktycznych. Mężczyzna ubrany jedynie w wykonaną z pędów roślin tutkę osłaniającą penisa skazany zostałby prawdopodobnie za ekshibicjonizm, jest to natomiast częsty obrazek w niektórych lasach naszej planety. Z kolei...

Masajowie uważają, iż mycie wodą naczyń do mleka daje mleku przykry zapach; dlatego myją te naczynia w krowim moczu. 
za Miską do mleka (gorąco polecam), za Kopalińskim


* * *

Jest też normalność wynikająca z prawideł statystyki (normalność nie nie jest kwestią statystyki, chciałoby się odpowiedzieć G. Orwellowi). Definiujemy ją dokonując pomiaru danej cechy w danej populacji. Bardzo wiele wielkości mierzonych w przyrodzie rozkłada się w sposób, który nazywamy rozkładem normalnym (tudzież rozkładem Gaussa lub krzywą dzwonową). Wygląda to tak:

Narysuj mi normalność. Strzałką oznaczono normalność. Powinieneś zobaczyć jak wygląda, kiedy zrobić ją ładnie.

Przykładem cechy, które rozkładają się sposób przybliżony do rozkładu normalnego w populacji ludzi jest iloraz inteligencji lub wzrost. Do wyników przykładamy ramkę ukształtowaną na podstawie tego co wiemy o tym, jak jest zazwyczaj (dzięki poprzednim pomiarom) i już wiemy, kto załapał się na normalność a kto na dewiację. Działa to w ten sposób: istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Twój wynik testu inteligencji mieści się w odległości jednego standardowego odchylenia** (oznaczanego σ - małą sigmą) od najbardziej prawdopodobnego wyniku - wartości oczekiwanej (100 w wypadku IQ - tyle wynosi średni iloraz inteligencji). Dotyczy to większości ludzi, dokładniej +/- 68% populacji. To ludzie normalni. Przeciętni, zwykli (w potocznym rozumieniu tego słowa). Ich IQ mieści się w przedziale 85-115. Jeśli twój wynik jest w zasięgu drugiej sigmy w lewo, wiedz, że jesteś w mniejszości i Twoja inteligencja jest niższa niż przeciętna. Jeśli w trzeciej, zdecydowanie nie jest jesteś normalny wedle przyjętego kryterium. W wypadku IQ, oznacza to upośledzenie umysłowe i dotyczy to około 4% populacji. Analogicznie, patrząc w prawą stronę, mamy do czynienia z inteligencją ponad przeciętną i wybitnie wysoką.
To kwestia wyniku który uzyskałeś i skonstruowanych w oparciu o inne statystyki ramek, które przyłożono.

Przeciętny wzrost dla Twojego gatunku wynosi od 1,5 do 1,8 metra. Oczywiście znajdą się pośród nas ludzie wyżsi i niżsi których część z nas uzna za nadzwyczaj wysokich i nadzwyczaj niskich. To naturalne. Resztę uznawać będziemy za normalnego wzrostu, zgodnie ze standardami ustalonymi na podstawie wzrostu ludzi, których widzieliśmy wcześniej.

Sam przenieś analogię na zdrowie psychiczne.

* * *

Miałem zamiar pokazać Ci, że normalność to pojęcie podejrzane, w wysokim stopniu względne, bardzo zależne od kontekstu i mocno arbitralne. Mam nadzieję, że mi się to udało i będziesz dzięki temu bardziej świadomie używać tego słowa.

Czy więc Ty jesteś normalny? Istnieje całkiem spora szansa, że można o Tobie powiedzieć, że nie jesteś nienormalny. Cała reszta zależy już od Ciebie.


* w skali złowrogości wciąż za lobby homoseksualnym i daleko w tyle za pedofilskim
** odchylenie standardowe jest pierwiastkiem kwadratowym z wariancji, czyli średniej arytmetycznej kwadratów odchyleń wartości od wartości oczekiwanej (średniej). Innymi słowy, pokazuje jak bardzo wyniki odbiegają od średniej.




grafika przedstawia fragment instalacji Kateriny Mistal Pozoranci

wtorek, 3 listopada 2009

mit rodzicielskiego wychowania

[...] para identycznych bliźniaczek rozdzielonych w niemowlęctwie; wychowały się w różnych rodzinach adopcyjnych. Jedna zostałą[sic] pianistką, na tyle utalentowaną, że jest solistką orkiestry Filharmonii Minnesoty. Druga nie jest w stanie zagrać ani jednej nuty.
Ponieważ obie kobiety mają te same geny, tak odmienny stosunek do muzyki musiał być spowodowany odmiennym środowiskiem. I rzeczywiście, jedna z adopcyjnych matek była nauczycielką muzyki i dawała w domu lekcje gry na pianinie. Rodzice, którzy zaadoptowali drugą bliźniaczkę, w ogóle nie byli muzykalni.
Tyle tylko, że ta z bliźniaczek, która zrobiła karierę jako pianistka, została wychowana w niemuzykalnej rodzinie, a ta, która słyszała codziennie w domu grę na pianinie, nie potrafi do tej pory zagrać niczego.
nieadekwatny tytuł wydania polskiego: Geny czy wychowanie?, tytuł oryg.: The Nurtre Assumption, str. 346,
miej na uwadze, że to co przeczytałeś to dowód anegdotyczny, który sam w sobie nie dowodzi niczego


Poznaj Judith Rich Harris. Kobietę, która w 1995 roku wstrząsnęła amerykańską psychologią (do Polski wstrząsy wtórne dotarły w stopniu dość niewielkim).

Wykształcenie zdobywała na ogół z wyróżnieniem, w 1960 roku została jednak wydalona ze studiów doktoranckich na Harvard University za oryginalność i niezależność. Utrzymywała się m.in. pisząc podręczniki psychologii rozwojowej w których powielała dominującą po dziś dzień teorię głoszącą, iż rodzice bezpośrednio wychowują swoje dzieci na ludzi, którymi te się stają. Jaką teorię?!, zapytasz pewnie. To przecież oczywiste! Otóż okazuje się, że nie. Harris dostrzegła pewne niejasności w obowiązujących teoriach i w rezultacie przyjrzała się wynikom badań na których opiera się przeświadczenie naukowców (tak, naukowcy na wszystko muszą mieć badania). Znalazła ich przede wszystkim mniej, niż można by się spodziewać, jak również znalazła w nich wiele błędów metodologicznych - badacze nie zwracali uwagi na istotne kwestie, które prawdopodobnie przekłamywały wynik badania. Logiczny wniosek był tylko jeden - badania naukowe nie potwierdzają wpływu wychowania rodzicielskiego na dziecko, czemu przytakiwali nawet niektórzy psychologowie rozwoju, z tym zastrzeżeniem, że ich zdaniem oznacza to, iż trzeba po prostu szukać bardziej.

Co zdaniem Harris wpłynęło więc na to kim się staliśmy? Nasi rówieśnicy i naśladowanie ich + geny. Nasze zachowania społeczne kształtują się w pierwszej grupie społecznej z prawdziwego zdarzenia w której uczestniczymy - pośród rówieśników z którymi spędzamy czas na zabawie. To tam ustalamy naszą pozycję w stadzie plemieniu grupie i tam uczymy się jak powinniśmy zachowywać się, aby spotkać się z akceptacją (*było). Środowisko domu nie jest naturalnym środowiskiem w którym spędzamy większość życia - wzorce których nabywamy tam, aby móc skutecznie funkcjonować w środowisku bieżącej rodziny, przestają nas obowiązywać w momencie, gdy przekraczamy próg domu (a w domu Jaś jest taki grzeczny!). Najlepszym przykładem jest nabywanie języka - dzieci imigrantów uczą się akcentu (i słownictwa) którym posługują się nie ich rodzice a rówieśnicy.
Harris zasugerowała także, że np. przekazywaną z pokolenia na pokolenie dysfunkcjonalność rodzin można wytłumaczyć genetyczną odziedziczalnością zachowania. Jeśli skontrolować wpływ genów - okazuje się, iż wpływ wychowania rodzicielskiego nie istnieje. Zwróciła także uwagę na prosty (statystycznie potwierdzony) fakt, iż dzieci wychowane bez rodziców (np. w sierocińcu) potrafią normalnie funkcjonować w społeczeństwie, jeśli pozwolić im na normalne funkcjonowanie w grupie rówieśniczej.

Harris opublikowała stosowny artykuł i wywołała shitstorm. Zarzucano jej wszystko (może poza pedofilią) z nieodpowiedzialnością włącznie. Tym niemniej, nikt nie był w stanie zaprzeczyć jej tezom w sposób naukowy. Za pracę naukową nad tą teorią Harris otrzymała zaś wyróżnienie Nadzwyczajnego Artykułu Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego. Krótko potem ukazała się jej - napisana lekkim piórem i ze swadą, pełna inteligentnego humoru - najbardziej znana książka której fragment miałeś okazję dziś przeczytać. Gorąco polecam Ci całość.

Badaczka wielokrotnie podkreślała, iż nie oznacza to, że rodzice mogą znęcać się nad swoimi dziećmi i maltretować je wedle uznania. Poza oczywistymi powodami - pewne rany pozostają. Z drugiej strony, na prawidłowe wychowanie zwracamy uwagę od stosunkowo niedawna i (i) nic nie wskazuje na to, abyśmy byli dzięki temu szczęśliwsi a (ii) tysiące pokoleń naszej historii (i większość kultur obecnie - jeśli liczyć kultury a nie należących do nich ludzi) nigdy nie czytały dr Spocka czy Doroty Zawadzkiej. I mimo tego istniejemy.

Dwie konkluzje:

Gdyby rodzicielstwo było ciężką pracą, to myślicie, że szympansy by się do tego zabierały, i to z widoczną ochotą? Rodzice zostali zaprogramowani tak, by cieszyli się ze swojego rodzicielstwa. Jeśli się nie cieszą, prawdopodobnie za ciężko pracują.
[...]
Nie wińcie swoich rodziców za wszystko co wam się w życiu nie udało, za każdą cechę, której wolelibyście nie mieć.

PS. Nie, jedynaki wcale nie nie różnią się istotnie od dzieci mających rodzeństwo, pierworodni nie są szczególnymi osobowościami a DDA i DDRR to mit (jeśli wierzyć badaniom, które przytacza Harris).